XXII Niedziela Zwykła
Refleksja
Jezus wiele razy naucza o umiejętności dawania. To właśnie sposób, w jaki dzielimy się z innymi swoimi dobrami, pokazuje nasz prawdziwy stosunek do bliźnich. Ideał relacji międzyludzkich z perspektywy chrześcijaństwa to bezinteresowność, czyli robienie czegoś bez oczekiwania czegoś w zamian. Ktoś może powiedzieć, że nie może nic robić bezinteresownie, bo go na to nie stać. Czy rzeczywiście tak jest? Można chyba stwierdzić, że nawet gdybyśmy nagle stali się bogaci, niekoniecznie staniemy się bezinteresowni. Niewielu ludzi potrafi określić granicę: mam nadmiar, oddam potrzebującemu. Bezinteresowność to nie kwestia materialna. To taka "zaraźliwa" dobroć. Ten, kto jej nie doświadczył na własnej skórze, będzie miał problem, żeby sam stać się człowiekiem bezinteresownym. A bezinteresowny to ten, który działa ze szlachetnych pobudek.
Źródła bezinteresowności należy szukać najpierw w ludzkim sercu. Tak robi wielu młodych ludzi, którzy jeszcze nie dysponują środkami materialnymi. Jeśli ktoś mówi, że wszyscy młodzi są źli, to bardzo poważnie mija się z prawdą. Wystarczy spojrzeć, ilu młodych ludzi jest zaangażowanych w bezinteresowną pomoc innym. Powstają koła wolontariuszy, którzy są obecni w szpitalach, domach pomocy, pogotowiach opiekuńczych czy hospicjach. Poświęcają swój czas, aby pomagać innym, którzy potrzebują wsparcia. Nieraz zdarza się, że to wsparcie jest potrzebne gdzieś blisko, za ścianą mieszkania, w którym żyjemy. Wiele osób oczekuje na życzliwą dłoń, choćby drobny gest dobroci, który nigdy nie traci swojej wartości. Pewna nastolatka wyznała: "Mam sąsiada inwalidę, któremu pomagam już od lat, bo właściwie on nie opuszcza swojego mieszkania (problemy fizyczne i psychiczne), co miesiąc wpłacam pieniądze na konto polskich dzieci głodujących i robię jeszcze kilka innych tzw. dobrych uczynków. Nie sądzę jednak, żebym miała jakieś szczególne powody do dumy!". To tylko jeden z wielu pięknych przykładów cichej pomocy, które spotykamy w naszym codziennym życiu.
Brak działań bezinteresownych wskazuje, że coś z człowiekiem nie tak, że nie ma wykształconego sumienia, poczucia godności. Skoro dajesz - to znaczy, że masz poczucie, że masz czegoś więcej niż inni. Może masz więcej czasu, pieniędzy, cierpliwości, zrozumienia, delikatności. Jak dobry Samarytanin, który zatrzymał się, bo tak dyktowało mu jego serce. Czy jak Weronika, która na krzyżowej drodze zadbała o to, by zbolała twarz Chrystusa została otarta z brudu ludzkiego grzechu. Czy spodziewała się, że jej chustę z odciśniętą twarzą Boskiego Zbawiciela będziemy oglądać do dziś? Ona dobrze zrozumiała słowa Jezusa, że "więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli braniu".
Są rzeczy, których nie da przeliczyć się na pieniądze, ani których nie da się zdobyć sprytem czy podstępem, znajomościami czy szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Gdzie zatem tkwi sekret chrześcijańskiej bezinteresowności? Jak być zdolnym do bezinteresowności? Pomocą w odpowiedzi na tak postawione pytania mogą być słowa św. Teresy z Avila, hiszpańskiej mistyczki, która mówiła: "Sama Teresa - to nic, ale z Chrystusem - Teresa może wszystko".
ks. Leszek Smoliński
Złota myśl tygodnia
Nie ma obowiązku większego nad obowiązek wdzięczności
św. Ambroży
Patron tygodnia - 31 sierpnia
Święty Rajmund Nonnat, kardynał
Rajmund ujrzał światło dzienne w Portell koło Barcelony (Hiszpania) w 1200 roku. Wyjęto go z łona matki, która poród przypłaciła życiem. Stąd jego łaciński przydomek Nonnatus - Nienarodzony. Około roku 1224 Rajmund wstąpił do niedawno założonego przez św. Piotra z Nolasco (+ 1258) Zakonu od Wykupu Niewolników (mercedariuszy). Rajmund nie tylko znał się osobiście z Założycielem zakonu, ale serdecznie się z nim przyjaźnił. Z całym też zapałem poświęcił się misji wykupywania chrześcijan z rąk Maurów. Arabowie traktowali podbitych chrześcijan jako niewolników. Tak było w Hiszpanii. Nadto jako korsarze na swoich okrętach czynili wypady z Afryki Północnej na wybrzeża Europy - zwłaszcza Hiszpanii, Francji, Sycylii i Włoch. Tam rabowali miasta i wsie, a ich mieszkańców uprowadzali ze sobą do niewoli. Chciwi jednak na pieniądze, chętnie ich odsprzedawali.
Św. Piotr z Nolasco wysłał Rajmunda do Rzymu, ażeby tam starał się o zatwierdzenie nowej rodziny zakonnej. W drodze powrotnej Rajmund popłynął do Afryki, do Algieru, by rozejrzeć się w sytuacji. Po powrocie do Hiszpanii zdał sprawę św. Piotrowi i zaczął zbierać pieniądze na wykup chrześcijan. Powrócił do Algieru i wykupił część niewolników. Zabrakło mu jednak pieniędzy na wykup pewnego chrześcijanina, który bardzo o to błagał. Kiedy Arabowie nie chcieli się zgodzić na słowo, że pieniądze zostaną za niego uiszczone, Rajmund sam oddał się w niewolę, byle tylko nieszczęśliwego wypuszczono na wolność. Tak też się stało. Rajmundowi ówczesnym okrutnym zwyczajem przebito wargi tak, by mógł otwierać usta tylko dla przyjęcia pokarmu, a nogi skuto mu łańcuchem. Chrześcijanie na widok takiego bohaterstwa utwierdzili się jeszcze bardziej w wierności dla Chrystusa, chociaż nęcono ich wolnością i zaszczytami, jeśli wyrzekną się wiary. U muzułmanów zaś ten heroiczny czyn Rajmunda wzbudził podziw. Wieść o tym niezwykłym wypadku rozeszła się po Europie. Rychło też zebrano pieniądze i wykupiono Rajmunda. Papież Grzegorz IX zaprosił go do Rzymu i mianował kardynałem (1239). Rajmund jednak był już u kresu sił. Nadto dołączyła się febra i Rajmund zmarł 31 sierpnia 1240 roku.
Pochowany został w kościółku św. Mikołaja w Barcelonie. Bóg wsławił jego grób tak licznymi cudami, że stał się on głośnym sanktuarium. Dopiero jednak papież Aleksander VII w 1657 roku wpisał Rajmunda do Martyrologium Rzymskiego, a bł. Innocenty XI (+ 1689) jego święto rozszerzył na cały Kościół. Św. Rajmund Nonnat jest uważany za patrona położnych.
Opowiadanie
Puste krzesło
Pewien stary człowiek poważnie zachorował. Jego proboszcz przyszedł go odwiedzić. Kiedy tylko wszedł do pokoju chorego, od razu postrzegł puste krzesło, ustawione obok łóżka chorego. Ksiądz zapytał, dlaczego stoi właśnie tutaj.
Stary mężczyzna odpowiedział z uśmiechem:
• Wyobrażałem sobie, że na tym krześle siedzi Jezus i zanim ksiądz przyszedł, rozmawiałem z Nim... Przez długie lata uważałem modlitwę za coś bardzo trudnego, aż pewien mój przyjaciel powiedział, że modlitwa to rozmowa z Jezusem. I teraz wyobrażam sobie Jezusa siedzącego naprzeciw mnie na krześle, mówię do Niego i słucham, co On mi odpowiada. Nie mam już żadnych trudności z modlitwą.
Kilka dni później córka chorego przyszła do proboszcza z wiadomością, że jej ojciec umarł.
Powiedziała:
• Zostawiłam go samego tylko na dwie godziny. Kiedy po powrocie weszłam do pokoju, znalazłam go martwego. Głowę miał opartą o puste krzesło, które zawsze kazał ustawiać obok swego łóżka.
Wierzę w Kościół - katechezy o Domu Bożym dla nas cz. 144.
Na podstawie tej myśli bł. Jana Pawła II mówi się dziś o czterech przymiotach "Kościoła domowego", którymi są: głęboka, żywa więź (komunia) miłości naturalnej i nadprzyrodzonej łącząca wszystkich członków rodziny w węższym i szerszym kręgu; prawdziwe ukierunkowanie rodziny na służenie życiu w sensie fizycznym i duchowym, a więc na rodzenie nowych jednostek ludzkich oraz formowanie ich osobowości według zasad Ewangelii; przyczynianie się do autentycznego rozwoju społeczeństwa, a nawet całej ludzkości; owocne uczestniczenie w życiu Kościoła na płaszczyźnie jego misji prorockiej, kapłańskiej i królewskiej.
Rodzina, która nie posiada jeszcze w pełni owych przymiotów, ale dzięki korzystaniu ze środków zbawczych, wykazuje tendencję do ich dalszego rozwoju, może być uznana za "Kościół domowy" w pełnym znaczeniu tego słowa.
Wniosek końcowy
Niewątpliwie fundamentem rodziny jako "Kościoła domowego" jest sakrament małżeństwa. Sprawia on, że rodzina jest żywą komórką Kościoła i ma możliwość urzeczywistniania się jako wspólnota zbawiająca, co ma ogromne znaczenie dla wzrostu Kościoła i realizacji jego zbawczego posłannictwa. W tej perspektywie realizacja kościelności, tak wielorako uwarunkowana, jawi się jako zasadnicze zadanie każdej rodziny chrześcijańskiej. Podjęcie go oznacza konkretną formą katechumenatu, czyli wdrażania młodego pokolenia w chrześcijaństwo. Musi nam więc bardzo zależeć na tym, by nasze rodziny stawały się coraz bardziej "niejako domowymi Kościołami".
bp Andrzej Czaja